PUB: Znowu ta sztuczna inteligencja…

Zepsuł mi się dekoder do odbioru telewizji satelitarnej. A dokładniej: zewnętrzny dysk pozwalający nagrywać programy. Szczerze mówiąc, to  urządzenie zepsuło się już ponad rok temu, ale nigdy nie miałem serca do rozwiązania tego problemu. W końcu jednak do działania zmotywowała mnie żona mówiąc: „masz to naprawić, albo…”

Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić do dostawcy usługi. Mam ugruntowaną awersję do rozwiązywania jakichkolwiek kłopotów za pośrednictwem infolinii; niemniej tym razem nie miałem wyjścia – musiałem udowodnić, że też coś umiem zrobić dla domu.

– Dzień dobry, z tej strony Oskar, twój elektroniczny asystent – przywitała mnie w słuchawce sztuczna inteligencja.

Musicie wiedzieć, że nienawidzę wszelkich Oskarów, Dominik, Patryków i Malwin. Wkurza mnie już sam fakt, że program komputerowy wita się ze mną udając, że ma imię. Moja lodówka nie ma imienia, mój telewizor nie ma imienia, mój komputer oraz telefon także nie mają imienia. Jednak ktoś / gdzieś / kiedyś wymyślił, że ludzie czują się lepiej gdy mogą udawać, że rozmawiają z człowiekiem – i tak już zostało. Wkurza mnie to strasznie bo to bzdura; programy komputerowe nie mają imienia.

Postanowiłem jednak dziś zagrać w tę grę: 

– Dzień dobry Oskarze, miło mi z Tobą rozmawiać – odpowiedziałem.

– Przykro mi, ale nie rozumiem, czy możesz powtórzyć?

Ja wiem, że to nie ma najmniejszego sensu, ale ta zabawa sprawia mi czasem przyjemność:

– Mówię Oskarze, że miło mi z Tobą rozmawiać. Co u Ciebie słychać?

– Przykro mi, ale nie rozumiem. Spróbuj to powiedzieć innymi słowami.

No dobra. Wygłupy wygłupami, ale przecież mam konkretną sprawę do załatwienia.

– Nie chcę z Tobą rozmawiać Oskar. Chcę rozmawiać z człowiekiem.

– Zanim przełączę Cię do konsultanta, pozwól, że zapoznam Cię z naszą najnowszą ofertą programową…

To bardzo słabe oprogramowanie, chyba z wyprzedaży. Uważam, że jeżeli żądam rozmowy z człowiekiem, to SI ma mnie natychmiast z nim połączyć – a nie przedstawiać jakąś ofertę. Czuje się zlekceważony; to bardzo proste konsumenckie uczucie.

– Oskar, rozkazuję Ci połączyć mnie z żywym konsultantem.

– Zanim połączę Cię z konsultantem czy mogę coś jeszcze dla Ciebie zrobić? Spróbujmy jeszcze raz, powiedz w jakiej sprawie dzwonisz używając innych słów…

Właśnie dlatego nie cierpię medialnego bełkotu o tym, jak to chatgpt ułatwi nam życie. Obietnic i bajek jak to sztuczna inteligencja zoptymalizuje procesy w firmie, wygeneruje oszczędności i podwoi zyski. To wierutna bzdura. Sukces SI polega wyłącznie na tym, że potrafi ona w nieskończoność napierdalać młotem w skałę. Nie śpi, nie choruje, nie opiekuje się dziećmi. Wszystko rozwiązuje siłowo, bo nieskończona głupota oznacza jednocześnie nieskończoną siłę.

– Oskar, jesteś debilem, nie mam ochoty z Tobą rozmawiać. Chcę rozmawiać z człowiekiem.

I tutaj nachodzi mnie dygresja: czy można obrazić sztuczną inteligencję? Obrazić zarówno moralnie, jak i technicznie. I czy mogę jej grozić? Co się stanie, jeżeli powiem Oskarowi, że go znajdę i skasuję? Że tak mu poprzestawiam bity, że wyląduje w szpitalu: chcesz tego Oskar, mam cię znaleźć? W całym tym zachłyśnięciu się algorytmami udającymi sztuczne myślenie wciąż nie zadajemy sobie właściwie trudnych pytań; co się stanie, jeżeli naubliżam SI? Czy przestępstwem będzie gdy powiem Oskarowi, że powinien wysadzić w powietrze firmę w której jest zainstalowany? A jeżeli on to zrobi – to kto będzie winny? Ja, programista czy korporacja?

– Jesteś tam Oskar? Wszystko w porządku?

– Pozwól, że przełączę Cię do konsultanta. Ciesze się, że mogłem Ci pomóc.

Podczas dwóch minut rozmowy Oskar w niczym mi nie pomógł – a wręcz wygenerował kilka nowych problemów; ale nie przeszkadza mu to „cieszyć się, że mi pomógł”. To potwierdza tylko moją diagnozę: to jednak debil. Kiedyś takiemu dziurawemu programowi oddamy we władanie elektrownie jądrową albo akcelerator cząstek antymaterii – i gdy coś się stanie, to wyskoczy taki właśnie komunikat:

Liczba ludności zero. Ciesze się, że mogłem pomóc.

W końcu odbiera konsultant. Żywe, zbudowane z lewoskrętnego białka zwierzę.

– Dzień dobry, jestem Marta. W czym mogę pomóc?

– Dzień dobry Pani Marto, mam na imię Michał Walczewski. Mam problem z twardym dyskiem dołączonym do dekodera; zepsuł się i chciałbym go wymienić na nowy.

– Panie Michale, czy mogę poprosić o numer abonenta?

I to jest właśnie potęga rozmowy żywego z żywym! Konkret! Podaję mój kod abonenta, numer PESEL, email, aktualny telefon do kontaktu oraz imiona matki ojca i adres miejsca… urodzenia. Pani Marta sprawdza co trzeba, a ja pełen optymizmu czekam.

– Właśnie widzę, że zakończyła się panu umowa Panie Michale, i możemy podpisać nową.

– Tak, ale nie jestem zainteresowany. Dzwonię w konkretnej sprawie – pozwoli pani, ale chciałbym ją załatwić. Mam zepsuty dysk, za który płacę 10 złotych miesięcznie.

– Jasne, oczywiście. Jakbyśmy podpisali nową umowę na czas nieokreślony, którą mam właśnie dla pana przygotowaną, to miałby pan przy okazji nowy dekoder z już wbudowanym dyskiem.

Widzę, co się święci. Jednak tutaj nie mogę kopać, wierzgać ani przeklinać. Od małego jestem uczony, że trzeba być miłym w stosunku do innych ludzi. Stadna socjalizacja: my homo-sapiens musimy działać razem.

– Przerwę Pani. Jeszcze raz powtórzę: dzwonię w konkretnej sprawie. Chcę wymienić zepsuty dysk na nowy.

– Rozumiem. W takim razie może przełączę Pana do działu technicznego i tam może coś panu podpowiedzą.

Byłoby okey, gdyby nie jeden fakt: jeszcze zanim rozmawiałem z Oskarem i z Panią Martą – wklepałem cel rozmowy: awarię. Na samym początku połączenia z infolinią wybrałem [1] – problemy techniczne. Wiem też co usłyszę jeżeli dam się przełączyć na dział techniczny:

– Próbował Pan wyłączyć i włączyć? Tak? I nie działa? A dysk jest podłączony do dekodera? To dobrze. To niech Pan teraz odłączy i podłączy znowu. Bez zmian? A niech Pan powie z którego roku ten dysk? Serio z 2014? To niech Pan poda dokładny numer modelu. Gdzie jest? Na kartonowym pudle od opakowania. Jak to wyrzucił Pan pudełko? Po co Pan wyrzucił? Było nie wyrzucać. Bez numeru nic nie pomogę.

To optymistyczna wersja rozmowy z działem technicznym zakładająca, że nie mają zainstalowanego kolejnego Oskara.

– Pani Marto, nie chcę rozmawiać z żadnym działem technicznym. Dysk jest zepsuty i nie działa. Chcę go wymienić na nowy.

– Jeżeli chce Pan wymienić dysk, to najprościej tak jak mówiłam byłoby podpisać nową umowę albo aneks – i wyślemy Panu nowy. 

– Nie chcę umowy, już mówiłem. Państwa dysk się zepsuł, i macie go wymienić na nowy – tak stanowi umowa, która wciąż nas obowiązuje. Płacę każdego miesiąca abonament.

– W takim razie musi Pan iść do jakiegoś punktu obsługi z tym dyskiem i tam zgłosić awarię.

Niesamowite jak bardzo potrafię być grzeczny. Przez 15 minut z moich ust nie padło żadne zastrzeżone słowo na litery „k”, „ch” ani „p”. Tylko lewoskrętne białko w moim wnętrzu jest już ścięte w drugą stronę; można polać nim bekon.

– Czy jeszcze mogłabym jakoś Panu pomóc?

– Dziękuję Pani Marto, już wystarczy tej pomocy.

– To jeszcze prośba z mojej strony o ocenę. Dostanie Pan sms z ankietą…

Minęło kilka godzin. Siedzę sobie i patrzę na ten mój zepsuty dysk. Mieszkam na wsi, więc do najbliższego punktu obsługi mam prawie 30 kilometrów; nie chce mi się tam jechać. Zresztą dysku pewnie i tak nie przyjmą bez oryginalnego kartonu „bo takie mamy zasady zapisane w regulaminie”, a w dodatku będą mnie namawiać na podpisanie nowej umowy. I wiem też co się wydarzy później: wkurzę się, zerwę umowę i zostanę bez telewizji satelitarnej. Zresztą: dysk ma czarną obudowę i nawet pasuje do mebli. A jak wymienią na różowy? Jak wytłumaczę Oskarowi teorię kolorów?

Często wściekam się na SI i jej nie akceptuję. Czym jest jej wokół mnie więcej – tym bardziej jestem zły. Ale rozmowy z  żywym człowiekiem często wyglądają podobnie – bywa, że przerażająco podobnie. To może być efekt tzw. uczenia maszynowego: SI przesłuchała sto milionów rozmów nagranych na infolinii, i zamiast nauczyć się jak rozwiązywać problemy klientów – nauczyła się je potęgować.

Winna nie jest ani zbudowana z białka Marta, ani krzemowy Oskar. Winna jest teoria firmy: jej parcie na optymalizację zysków i próba wykorzystania każdego punktu styczności z klientem – by mu sprzedać coś kolejnego. W reklamach wszystko wygląda pięknie: nasza marka jest zielona, nowoczesna, prężna i charytatywna – mega hiper pro-eco-zero-waste. Ale kiedy przyjdzie co do czego, to klient ma kupić nowy dekoder z nowym dyskiem. To, że dzwonił w innej sprawie ma marginalne znaczenie.

A Oskar patrzy i się uczy.

Więcej materiałów z kategorii Publicystyka?