Jechaliśmy jak niepyszni przez środkową Bułgarię wracając z nieudanego wejścia na najwyższy szczyt tego kraju, Musałę. Ja nawigowałem, Szymon prowadził auto, a na tylnym siedzeniu znajdował się Michał robiący na ostrych zakrętach za balast. Kierowca nie oszczędzał pedału gazu, więc ów balast obijał się o ścianki samochodu raz w jedną, raz w drugą stronę – złorzecząc siarczyście. Mi (siedzącemu z przodu) jechało się jednak na tyle relaksacyjnie i błogo, że w końcu zasnąłem.
Po jakimś czasie obudziła mnie cisza. Otwieram oko, i patrzę: stoimy pośrodku jakiejś bułgarskiej wsi. Sklep, droga, krzywy chodnik prowadzący znikąd donikąd. Badając ostrożnie sytuację pozwoliłem sobie wyrazić moją wątpliwość:
– Stoimy?
– Cmentarz!
Rzeczywiście. Po mojej prawej stronie ku górze prowadziły jeszcze bardziej niż chodnik krzywe schodki, a na ich szczycie znajdowała się podrdzewiała cmentarna brama. Mój zwyczaj zwiedzania cmentarzy (przynajmniej jednego w każdym z odwiedzonych krajów) jest dziwactwem, do którego wszyscy chyba się już przyzwyczaili. Zwykle na takie fotograficzne oględziny potrzebuję 10-15 minut, a zespół pozostaje wtedy cierpliwie w aucie… choć czasem – gdy cmentarz wygląda nieco bardziej dziwniej niż normalnie – też idą ze mną popatrzeć.
Tym razem zostali w aucie, ale… nie o to chodzi. Otóż po raz pierwszy zatrzymali się sami z siebie! Jak tresowane papugi! Oznacza to, że dzięki sile konsekwencji i psychicznej dominacji nad zespołem udało mi się wzbudzić w nich w końcu słynny Efekt Pawłowa! Sami potrafią ocenić mijane cmentarze i podjąć decyzję o zatrzymaniu, gdy tylko któryś z nich nadaje się do odwiedzenia. Zuchy!
Cmentarz w wiosce Raduił nie jest jakoś szczególnie wyjątkowy, ale ma jeden interesujący element. Zaraz na jego wejściu, tuż za bramą, znajduje się obszerny stary budynek pogrzebowy, przez którego wnętrze trzeba przejść by dostać się do środka. Ów budynek jest drewniany, na oko liczy sobie koło setki lat – i pełni rolę dzisiejszych domów przedpogrzebowych. Znajdują się w nim długie drewniane ławy, na których siedzą bezpośrednio przed pogrzebem przyjaciele oraz rodzina zmarłego, podczas gdy w wyznaczonym miejscu obok płaczki opłakują leżące na stole ciało.
Rzeczywiście w jednej z bocznych naw leżały na stole przykryte szarym materiałem zwłoki. Chodziło wokół nich kilka osób, wydaje mi się, że przygotowywały pogrzeb. Niemniej nie wiem nic więcej, bo moja strefa komfortu wydała w tym momencie sygnał, że tego to już trochę za dużo jak na zabawy z aparatem fotograficznym. Poszedłem dalej nie zatrzymując się, i dusząc w zarodku ciekawość.
Sam cmentarz jest stosunkowo ładny, choć w kilku miejscach leży sporo śmieci. Raczej nie ma sensu go specjalnie odwiedzać – to co ciekawe, to wyłącznie wspomniany dom pogrzebowy: stary, klimatyczny, robiący wrażenie pełnego tajemnic. Z perspektywy czas trochę żałuję, że nie zostałem w nim dłużej by zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja.
Kilkaset metrów dalej znajduje się główny plac wioski. Stoją się na nim – trochę w formie pomników, a trochę w formie placu zabaw – dwa militarne eksponaty: standardowy czołg T-35/85 oraz nieco bardziej unikatowy samolot myśliwski MiG-21 we wczesnej wersji F-13.
I tyle.