To był spokojny poranek. Wyruszyliśmy wąską, dość zaniedbaną drogą na wschód tunezyjskich bezdroży. Nie było ani za dziko, ani nazbyt cywilizowanie. Nawet słońce niby piekło, ale tak bez przekonania. Samochód toczył się sennie naprzód, a przewijające się widoki ani nie zapierały tchu w piersiach, ani nie były szczególnie nudne. Doświadczenie podpowiadało mi, że coś wisi w powietrzu – zawsze gdy świat stara się uśpić czujność podróżnika, to wyraźna oznaka, że lada chwila coś się wydarzy.
Gdyby ta opowieść była romansem, to napisałbym tak: urzekła nas okolica i zatrzymaliśmy się by nasycić zmysły świeżością poranka. Jednak to nie ten typ opowieści; było nas dwóch – stare chłopy już od kilku dni siedzące dwanaście godzin na dobę w aucie. Ubrania niezbyt ładnie pachniały, a i zęby mieliśmy umyte tylko powierzchownie. Nie było zbyt romantycznie – prawdę mówiąc to zatrzymaliśmy się, bo Piotrkowi zachciało się sikać.
Skoro jednak już stanęliśmy na szutrowym poboczu, to wziąłem w dłoń aparat fotograficzny i postanowiłem zrobić kilka zdjęć. Widok zasłaniał mi jakiś krzak, więc postanowiłem przejść kilkadziesiąt metrów, by go ominąć. Potrzebowałem „czystej przestrzeni”. Piotrek poszedł swoją drogą, a ja zamiast czystej linii strzału… znalazłem śmietnik.
Śmietniska podczas moich podróży znajdowałem już wszędzie; zarówno w najpiękniejszych, jak i najbardziej bezludnych zakątkach naszej planety. Sterta, która wyrosła tego dnia przede mną, była o tyle nietypowa, że jej zawartość była dość monotematyczna: butelki. Setki, tysiące butelek. Ktoś tutaj najwyraźniej kosztował płyny przez wiele lat; zapełniając odpadami przemysłu winiarsko – browarniczego niewielkie zagłębienie terenu nad którym stałem. Że też się komuś chciało tak zaśmiecić te pustynne ostępy…
Wróciłbym do auta, i to byłby koniec tej historii, gdyby nie okrzyk Piotrka:
– Michaaaaaaaaał !!! Dawaj do mnie!! Ruiny!
Z hasłem „ruiny” mogą u mnie konkurować tylko tsunami, gołe baby oraz bezpłatnie rozdawane państwowe bony na węgiel. Ruszyłem niezwłocznie w kierunku odległego o jakieś sto metrów okrzyku. Ruin nie znalazłem, ale i tak było pięknie…
Piotrek stał pośrodku czegoś, co kiedyś musiało być ekskluzywnym kurortem. Wewnątrz znajdował się nadzwyczaj głęboki basem otoczony gnijącymi parasolkami. Oczami wyobraźni widziałem tłumy turystów rywalizujących o szóstej rano o miejsca na leżakach. Dziś jednak w pustym basenie szumiało tylko echo, a pod parasolkami myszkował wiatr. Niedaleko przemknął uśmiechnięty piaskowy dżin.
Wokół basenu zgrupowane było kilka budynków: pozostałości recepcji, restauracji, dawno zamkniętych barów. Kilka okien łypało do nas wybitymi oknami. Od basenu w różne strony rozchodziły się kręte chodniki prowadzące do klimatycznych apartamentów. Nie dało się nie pójść w ich kierunku, i nawet nie próbowałem oprzeć się pokusie.
Co ja będę strzępił język tą opowieścią – połaziliśmy. Opuszczone apartamenty, zniszczone łazienki, nagie tarasy i rozgrabione instalacje fotowoltaiczne na dachach. Jakby przez środek przeszła grupa szwedzkiego wojska z czasów potopu. Ośrodek nie sprawiał jednak wrażenia opuszczonego wiele lat temu; na pierwszy rzut oka oceniłbym wiek grabieży na jakieś dwa lata. Stąd pierwsza myśl: czyjś biznes nie przetrwał epoki covida.
Pospacerowałem po dachach, po opuszczonych dziedzińcach i skwerkach pełnych usychających palm. W pewnym momencie wszedłem do niewielkiego pomieszczenia; jakiejś dozorni – może portierni? Już w drzwiach moją uwagę przyciągnęły ściany oblepione stronami z kolorowych gazet. Skromne światło subtelnie sączyło się przez wąskie okno… Wróć! Bez zbędnego romantyzmu! Słońce świeciło i waliło prosto po oczach, bo ktoś zerwał zasłonkę.
Możecie teraz zapytać: no i co z tego, że ktoś oblepił ściany zatęchłej pakamery gazetami? Nic. Ludzie na całym świecie tak robią. Znajdowałem się jednak na południu Tunezji, kilka tysięcy kilometrów od Polski – gdzieś w walącym się hotelu pośrodku kamienno-piaszczystej pustyni. A ściany zalepione były zdjęciami polskich modelek. Fotografiom towarzyszyły jakże bliskie memu sercu hasła:
„Powrót do źródeł – butelka mineralnej to mądry snobizm tego lata”
„Znowu śmietana? Zapomnij!”
„To takie proste – blask w Twoich oczach”
„Azyl dla leniwych – Twój balkon”
„Romantyzm w wersji folk – bawełniane koronki”
Zrobiło mi się tak jakoś swojsko i przaśnie. Pośrodku dziczy odnalazłem ślady rodaków. Nasi tu byli! Polacy docierają wszędzie! Z miejsca zatęskniłem za ojczyzną, za naszymi zielonymi łąkami i górami. Za wydmami w Łebie oraz za patriotyczną Pustynią Błędowską. Na podłodze ładnie ułożone w zakurzoną kupkę leżały kolejne kolorowe gazetki prosto z Polski. Dowód pobytu w tych opuszczonych ścianach turystów znad Wisły.
By utrwalić dla potomności to niezwykłe znalezisko zrobiłem kilka zdjęć. Gazety pochodziły głównie z czerwca 2006 roku; to dało nam pewne wskazówki na temat historii tego miejsca. Na dłużej zatrzymałem wzrok na okładce niezwykle popularnego kiedyś dwutygodnika NAJ; spoglądali na mnie uśmiechnięci bohaterowie serialu „M jak Miłość” – Marek i Hanka. Wielki tytuł atakował mnie pytajnikiem: „Czy Marek zdradzi Hankę?”. Cóż… Nie pamiętałem losów tych epickich postaci, doskonale za to wiedziałem, że Hankę czeka wkrótce śmierć w kartonach. Przezabawna ironia pośrodku pustyni. Czym jest wszak zdrada Marka w perspektywie legendarnej śmierci w kartonach? Śmierci, która przejdzie do klasyki polskiej kinematografii niczym Bitwa pod Grunwaldem.
Nuta fascynacji zaczęła mnie powoli opuszczać, i to byłoby na tyle, gdyby nie dobiegł mnie ponownie okrzyk Piotrka:
– Michaaaaał !! Policja !!!
Trzeba było się żegnać. Panowie z policji byli bardzo sympatyczni: porozmawialiśmy, pooglądaliśmy zdjęcia w moim aparacie. Przekonałem ich, że podróżujemy śladami bohaterów największej polskiej epopei miłosnej. Oskarowe role. Pokiwali ze zrozumieniem głowami: w Tunezji uważa się, że prawdziwa miłość potrafi przenosić góry. Odprowadzili nas, pomachali, poprosili żebyśmy więcej się nie szwendali. Odjechaliśmy w siną dal nie czekając na zachód Słońca.
Pytanie o to, czy Marek zdradził Hankę, pozostało ze mną do dziś. Ktoś z Was pamięta jak zakończyła się ta historia? Zdradził, czy nie zdradził? Może nie był winy? Może to tylko tak wyglądało? Ale nie tylko to jedno pytanie pozostało bez odpowiedzi. Ze znalezionych gazet nie udało mi się rozwiązać wielu innych zagadek pochodzących sprzed szesnastu lat:
I przyznam się: „Ogród na balkonie dla leniwych” zupełnie mnie nie zainteresował. Ten tytuł nawet po szesnastu latach wciąż jest dziennikarskim – w tym przypadku podróżniczym – pudłem 🙂
A może ktoś z Was spędzał w tym ośrodku wakacje w 2006 roku? Chętnie poznam Waszą historię; ciekaw jestem wspomnień i informacji jak wyglądało to miejsce w latach swojej świetności.