Nazwa wioski Blagaj większości osób raczej nic nie mówi i z niczym się nie kojarzy. Ale gdy spojrzycie na zdjęcie tego miejsca – samotny turecki klasztor wznoszący się u stóp pionowo opadającej do rzeki skały – od razu skojarzycie. To miejsce jest jedną z najsłynniejszych atrakcji Bośni i Hercegowiny. Soczysta zieleń, ogromna skała i… szeroka rzeka wystrzeliwująca wprost z niewielkiej jaskini. To jedno z najczęściej fotografowanych miejsc na całych Bałkanach.
Źródło rzeki znajduje się głęboko, w trzewiach góry. Wywierzysko jest bardzo wydajne; rzeka od razu ma kilkanaście metrów szerokości, a jej rwący (i krystalicznie czysty!) strumień, opada kaskadami na kilku niewielkich wodnych progach. Jeszcze w latach 90-tych miejsce było niemal zapomniane, ale po zakończeniu bałkańskich wojen domowych szybko zdobyło dużą popularność wśród zagranicznych turystów.
Stojący nad samym źródłem klasztor zbudowali Turcy mniej więcej w połowie XVI wieku. Miejsce odosobnienia znalazła tutaj bractwo derwiszów – XIII wieczny zakon muzułmański charakteryzujący się niezwykłymi zwyczajami. Jednym z nich jest „wirujący taniec” – forma medytacji, w którą wchodzą tancerze podczas wykonywanych skomplikowanych figur: w tym słynnego, niezwykle szybkiego wirowania wokół własnej osi.
W wiosce Blagaj tańczących derwiszów od dawna już nie ma. W pozostałościach po ich klasztorze znajduje się za to skromne (i ciasne!) muzeum historyczne opisujące ich dzieje. Niewiele tutaj eksponatów, a największą korzyścią z zakupu biletu jest… możliwość wyjścia na niewielki ganek tuż przy skale. Można wtedy spojrzeć na wydobywającą się z podziemi rzekę.
Na jednym z podróżniczych blogów przeczytałem, że „jest to miejsce, w którym nie sposób zepsuć zdjęcia”. I muszę się z tym zgodzić. Miejsce jest absolutnie bajeczne, a gdy stoi się przy samej skale – wręcz magiczne. Opadająca pionowo w dół ponad stumetrowej wysokości skała przytłacza, a błękit krystalicznie przeźroczystej wody jest niepowtarzalny. I to tyle jeżeli chodzi o zachwyty. Teraz zaś czas na… cyrk!
Co to za cyrk? To pomysłowy sposób zarobku „na turystów”, stworzony przez lokalnych mieszkańców wioski. Postanowili oni zarabiać na ciągnących licznie do słynnego źródła ciekawskich. W samej chęci zarobku nie ma oczywiście nic złego, dopiero jego forma pozostawia pewien niesmak. O co chodzi?
Wjeżdżając samochodem do wioski jesteśmy dość skutecznie zaganiani na duże klepisko znajdujące się jakieś 500 metrów od źródła rzeki. Panowie w uniformach i kamizelkach odblaskowych, sprawiający wrażenie Straży Miejskiej, nie pozostawiają nam złudzeń gdzie należy zaparkować. Dopiero gdy wysiądziemy i kierujemy swe kroki do klasztoru okazuje się, że owe klepisko jest w rzeczywistości prywatnym parkingiem. Płatnym. Koszt: około 3 Euro. Oczywiście możemy się wycofać i wrócić po auto, ale należy wtedy przygotować się na awanturę. Spokojnie zaparkować możecie we wsi, choć będzie to bardzo niemile widziane przez „panów z ochrony”. Okrzyczą Was, że nie wolno. Ale wolno.
Sprawa z parkingiem nie jest jednak na tyle gardłowa, by warto było się nią przejmować. Zapłaćcie dla świętego spokoju. Prawdziwy cyrk zaczyna się pod samą skałą – w najbardziej obleganym przez turystów miejscu. Tutaj właśnie, w niewielkiej niszy, źródło rzeki wybija z podziemi. Przy samym budynku byłego klasztoru. Owa nisza w skale jest tak pechowo usytuowana, że stojący na brzegu turyści nie widzą co jest w jej wnętrzu; wydaje się, jakby był do początek głębokiej jaskini. Turystyczna wyobraźnia dopowiada sobie to, czego nie widać.
Ciekawość turystów postanowił wykorzystać lokalny przedsiębiorca: przeciągnął nad rzeką linę, której jeden koniec zakotwiczony jest na brzegu, a drugi – niewidoczny – wewnątrz „jaskini”. Do jej środka kursuje napędzany wiosłem ponton, do którego pakowani są ciekawi niezwykłego wnętrza turyści. Bilet kosztuje 2 euro od osoby (około 10 złotych), wycieczka trwa około 15 minut, a ponton upychany jest „na full”; po 10-12 osób na raz.
Co w tym złego? Nic! Wesoło się robi dopiero wtedy, gdy pełen turystów ponton dociera do „jaskini”. Okazuje się, że wcale jej tutaj nie ma! Nisza ma zaledwie kilka metrów głębokości; miejsca w środku jest tyle, co w niewielkim salonie. Nie ma tu nic – sama skała.
Żeby interes się kręcił, sprytni przedsiębiorcy odpychają teraz ponton w prawo tak… by znikł on z pola widzenia czekających na swój „rejs” kolejnych turystów. Z brzegu wygląda to tak, jakby ponton wpłynął do wnętrza jaskini. W rzeczywistości przez 10 minut przewodnicy trzymają pełen ludzi ponton na zaciągniętym hamulcu przytulony do jednej ze ścian skały. Tak, by specjalnie był on niewidoczny z brzegu.
Po 10 minutach takiego cyrku ponton wraca wzdłuż liny na brzeg, turyści są wypakowywani, a na ich miejsce wsiadają następni. Kolejka potrafi być długa, pechowcy na swoją „wycieczkę” czekają czasem i 60 minut! Jak łatwo policzyć, zarobek pomysłowych przedsiębiorców wynosi około 400-500 złotych na godzinę. A co najlepsze – jest to zarobek zupełnie za nic.
Ta prosta sztuczka oparta na ludzkiej ciekawości jest niezwykle skuteczna. Patrząc na znikający w ciemnej jaskini ponton sam nie mogłem oprzeć się pokusie. Nikt z nas nie zwracał uwagi na miny wracających z wycieczki – tak bardzo chcieliśmy się dopchać do swoich miejsc. Piętnaście minut później to my wracaliśmy z minami w podkowę o ujemnym wzniosie. Ale starający się zająć nasze miejsca kolejni turyści już napierali. Istne pontonum-perpetolum-mobilum 🙂
Mimo wszystko miejsce jest przepiękne i magnetyczne. Polecam każdemu jako obowiązkowy punkt zwiedzania Bośni i Hercegowiny. Ponton możecie sobie odpuścić, choć ze względu na niską cenę tej atrakcji zrozumiem, jeżeli tego nie zrobicie. Wszak 2 euro to niewiele, nawet w zamian za spędzenie 10 minut zupełnie nigdzie. Ale 4-osobowa rodzina zapłaci już 8 euro. Więc może warto wysłać najpierw jedną osobę na zwiady? Samego wywierzyska – czyli wypływu wody ze skał – też nie widać. By je zobaczyć musielibyście głęboko zanurkować… ale wtedy raczej byście się utopili, niż coś zobaczyli. Warto też wiedzieć, że obowiązuje tutaj zakaz pływania i wchodzenia do wody.
Na szczycie góry spod której wybija rzeka, znajduje się Zamek Stary Blagaj. Chyba warto go zwiedzić, choć nie wiem tego na sto procent. Do zamku prowadzi wąska i długa ścieżka w górę – na oko dwa kilometry wymagającego marszu. Dopiero po powrocie do Polski zobaczyłem na mapie, że można było na szczyt dojechać także wygodnie… samochodem od drugiej strony góry.
Niezwykłe wywierzyska – miejsca, w których rodzą się rzeki – znajdziecie także w Polsce. Takie źródła znajdują się na przykład w Tatrach: w Dolinie Kościeliskiej, w Bystrej, Goryczkowe, Chochołowskie – a także na Górze Świętej Anny. Nie są one tak obfite jak największe wywierzyska na świecie, ale sam mechanizm można obejrzeć i w naszym kraju.
Jedno z największych i najbardziej widowiskowych wywierzysk na świecie znajduje się w Czechach, zaledwie 200 km od Katowic. Mowa o Przepaści Macochy i źródłach podziemnej rzeki Punkvy. O tym możecie przeczytać na moim blogu – TUTAJ
Wywierzyska są miejscami niebezpiecznymi i nie należy w nich pływać; ani tym bardziej nurkować! W jednym z takich wywierzysk nieomal nie zginąłem w Afryce, podczas podróży po Tanzanii. Tam podczas nurkowania… prawie zjadł mnie 5-metrowy krokodyl. Ale to historia na zupełnie inną opowieść.
Zdjęcia: Andrzej Szwagier Sawiński.
Jeżeli zainteresował Was ten temat, to zapraszam do podobnego wpisu na moim blogu: Podróż 059: Albania cz.6 – Blue Eye i legenda o smoku