Największym wyzwaniem było oczywiście spełnienie obostrzeń covidowych obowiązujących w Arabii. Jeszcze w grudniu były one bardzo poważne, w styczniu uległy jednak poluzowaniu – obowiązywał komplet szczepień (podstawowe plus dawka przypominająca) plus test PCR przed wylotem i test na lotnisku po przylocie. W połowie lutego całkiem niespodziewanie zrezygnowano z konieczności wykonywania testu na miejscu – wystarczył zwykły test antygenowy wykonany jeszcze w Polsce. Trudnością był jego krótki termin ważności: zaledwie 48 godzin – niemniej decyzja zapadła. Lecimy do Arabii Saudyjskiej!
Wystartowaliśmy z Warszawy, lotem z przesiadką W Dubaju (Zjednoczone Emiraty Arabskie) by ostatecznie wylądować wieczorem, 4 marca Rijadzie. Była to jedyna akceptowalna „finansowo” data przylotu, choć trudna technicznie: do maratonu zostało nam 11 godzin, a biuro zawodów czynne było zaledwie do godziny 20:00. W dzień samego biegu (maraton startował o godzinie 6:00 rano) pobranie pakietu startowego zgodnie z informacjami uzyskanymi od organizatorów było niemożliwe.
Teoretycznie na odbiór pakietów startowych mieliśmy dużo czasu. W rzeczywistości jednak sprawa była bardzo skomplikowana ze względu na konieczność uzyskania tzw. „statusu zielonego” w aplikacji covidowej. Bez tego statusu nie mieliśmy prawa uczestniczyć w wydarzeniu. Oto jak wyglądała rzeczywistość na miejscu, którą opisywałem „na gorąco” na facebooku:
Arabia Saudyjska przywitała nas burzą piaskową. Dwie godziny lotu z Dubaju w jakichś dziwnych pomarańczowych chmurach, i nagle okazało się, że już wylądowaliśmy. Tak po prostu. Samolot nie wydał żadnego dźwięku, jakby leciał bez silników.
Wszędzie dookoła piasek. Lotnisko w Rijadzie jakby sparaliżowane. Brakuje tylko bałwanów z piasku. Kontrolę na lotnisku przeszliśmy perfekcyjnie szybko, sama przyjemność. A potem wszystko „jebło”.
Dolecieliśmy z godzinnym opóźnieniem. Mieliśmy być o 15:40 i zdążyć: kupić Internet, wynająć auto, zarejestrować się w obowiązkowej aplikacji covidowej, odebrać pakiety startowe na maraton (biuro czynne do 21:00). Wylądowaliśmy 16:30. Najpierw pobiegliśmy kupić karty SIM z Internetem – niezbędne żeby zarejestrować aplikację Tawakkalna na telefonach. Bez „saudyjskiej” karty się nie da tego zrobić, a bez tego więzienie. No to kupiliśmy, bo net i tak potrzebny.
Mi zadziałał Internet od razu, Zdunkowi wcale. Powiedzieli mu, że się musi poczekać aż się skonfiguruje karta, max. pół godziny. No to czekamy. Ja instaluję apkę, i przypominam sobie dlaczego nie lubię „apków”. Wysypuje się podczas instalacji. Idziemy więc na lotnisku do miłej pani na informacji po pomoc. Paczy i każe odinstalować i zainstalować. Genialne. Ale nie działa. Nie możemy opuścić lotniska bez aplikacji. Jest 18:00 a biuro zawodów do 21:00. Potem już tylko śmierć, więzienie i wydalenie z Arabii Saudyjskiej.
Zdunka Internet w telefonie nie działa nadal.
Problem w tym, że czeka na nas także wynajęty samochód i musimy go odebrać. Lecimy więc szukać wypożyczalni. Znajdujemy po kilometrze, i całe szczęście nie każą pokazać aplikacji i zielonego statusu zdrowotnego. Jest jednak inny problem – Pan nie wydaje samochodów, on tylko wita gości. Auta wydaje szef, w terminalu nr 5 – osiem minut jazdy samochodem dalej. Zagroziliśmy, że się obrazimy – więc obiecał, że nas zawiezie. Uczesał się, poprawił kucyk i zawiózł.
Zawiózł. Nasze auto fajo, ale trzeba było dokupić kilometrów bo w pakiecie na 9 dni jest standardowo tylko 2500 km. Dokupiliśmy do 4500 km. Co zaskakujące możemy autem jechać wszędzie, a PZU w Polsce zakazuje jazdy do trzech regionów Arabii przy granicy z Jemenem. Co się może stać ???
Idziemy do salonu z kartami SIM na terminalu nr 5 poskarżyć się, że Zdunka internet nie działa. Pan sprzedawca ambitnie sprawdza i okazuje się, że do umowy źle wpisano jego nr paszportu i wizy, więc się karta nie aktywuje. A bez niej nie ma aplikacji, bo do aplikacji trzeba podać nr telefonu a Zdunek nie może go sprawdzić, bo się mu nie aktywowało. Ale można to naprawić, tylko nie u tego Pana, ale u Pana który… jest w terminalu nr 2, pięć km dalej. Jedziemy!
W terminalu nr 2 miła Pani pyta, czy pomogło odinstalowanie mi aplikacji i ponowne zainstalowanie. Nie pomogło. No to znaczy, że Pana telefon się nie nadaje do aplikacji. No jak się nie nadaje? Nowy, dobry telefon, co ja mam teraz zrobić? Pani nie wie.
Zdunek w pół godziny wymienia kartę SIM na działającą. Robi się 19:15 a do biura zawodów mamy 27 km. Czynne do 21:00. Internet mu działa, ale… aplikacja się nie instaluje. Mądry Pan na lotnisku patrzy, i mówi, że jego telefon też się nie nadaje.
Poddajemy się, trudno, trzeba lecieć do Biura Zawodów bo zamkną. Niech się dzieje co się ma dziać – wychodzimy z lotniska bez aplikacji śledzącej. Po drodze patrzę, a na lotnisku wielkie stoisko reklamowe targów wojskowych: drony, czołgi, myśliwce. Wielka międzynarodowa wystawa militarna od 6 do 9 marca. Zdunek pyta obsługę stoiska, czy jest też dzień dla zwiedzających turystów? Nikt nie wie, wszyscy zdziwieni – stoją tu od dwóch dni i jesteśmy pierwszymi, którzy podeszli zagadać…
Oczywiście ponieważ zmieniliśmy terminal, to za zaparkowanie auta już trzeba zapłacić. 15 minut latam i szukam parkomatu, w końcu znajduję – ale nie przyjmuje kart. Więc lecę szukać bankomatu i w końcu wpycham do parkomatu odpowiednik 50 złotych. Działa.
Auto fajne, szybko się jedzie autostradą. W biurze zawodów włoska maniana – kolejki aż do Egiptu. Ale ludzi mało, po prostu kolejka się wolno posuwa. W końcu o 20:43 odbieramy pakiety. O dziwo nikt nie pyta o aplikację i status covid.
Wracamy do auta i patrzymy, a nam się aplikacja zainstalowała na telefonach! Hura! No to 30 km do hotelu pod Rijadem. Teraz trzeba do aplikacji wgrać wszystkie dokumenty, sparować z wizą i paszportem, i uzyskać status zielony. Łatwizna. Jest 22:00. Start o 6:00 rano.
Jeb. Obaj dostajemy w aplikacji status purpurowy: 5 dniowa obligatoryjna kwarantanna. Zakaz opuszczania pomieszczenia…
No dobrze, ale jak to się stało, że w końcu jednak wystartowaliśmy?
Za opuszczenie kwarantanny przewidziana jest kara – 5000 SAR (czyli ok 5500 złotych) plus natychmiastowe wydalenie z kraju, Wczorajszą opowieść skończyłem na tym, jak dostaliśmy w aplikacji status PURPUROWY czyli nałożona kwarantanna instytucjonalna, z zakazem opuszczania pomieszczenia.
W związku z tym postanowiłem użyć ostatniej możliwości, czyli Michała Zdunka. To chłopak, który za pomocą sprzączki od paska, świeczki i pluszaka Misio Jogi potrafi zdubować stację dyskietek 5 i 1/4 cala. Zaczął grzebać co to jest za aplikacja ta aplikacja, i znalazł infolinię techniczną – jakąś międzynarodową bo apki tej używa kilka krajów. Piątek, godzina 23:30 – jaka szansa, że ktoś odbierze?
Odebrali!
– Heloł
– Hełoł
– Nam tu aplikacja nie działa, to znaczy działa ale zrobiła nam status purpurowy, a wszystko wgraliśmy!
– A jaki ma Pan język w aplikacji ustawiony?
– Angielski
– To proszę zmienić na arabski, i wtedy zadziała.
Jak mogliśmy na to nie wpaść. Po chwili mieliśmy już status ZIELONY! Trudniej było wrócić z języku arabskiego w telefonie na normalny język, kto się kiedyś bawił, ten wie. Ale pomógł nam Pan w recepcji hotelu. Rano, o 5:15 wyruszyliśmy na maraton.
Sam maraton był dość przeciętny. Dwie 21 kilometrowej długości pętle, oraz możliwość udziału w półmaratonie, biegu na 10 km oraz rekreacyjno-rodzinnym marszobiegu na dystansie 4 kilometrów. Te krótsze imprezy cieszyły się dużym powodzenie: na 4 i 10 kilometrów wystartowało prawie 5 tysięcy osób. Nieco mniej, bo 1132 uczestników, finiszowało na dystansie półmaratonu – a dystans królewski 42 kilometrów ukończyło 374 biegaczy (w tym warto podkreślić, że aż 48 kobiet w tym 14 Saudyjek)
Niezwykła za to była pogoda: taka, jaka na półwyspie arabskim zdarza się raz na sto lat. Tydzień przed biegiem prognozy wskazywały, że podczas maratonu będzie +34 a nawet +36 stopni. Trzy dni przed imprezą prognozy spadły do +26 / +28 stopni. Tymczasem rano na starcie było… 14 stopni, a na mecie max 22 stopnie. Zmarzłem!
W Rijadzie mieszka 5.6 miliona mieszkańców. Na trasę maratonu wyległo… czy ja wiem… dwadzieścia osób. Za to naśmiewających się z aut w stosunku do biegaczy – głównie dziewczyn – były setki. Brylowali w śmiechach i docinkach 20-28 latkowie w luksusowych autach. Smutne.
Na punktach żywieniowych woda i dziesięć rodzajów ciastek. Woda jakaś dziwna, sucha, nie dało się nią napić, a ciastka… no jak jeść ciastka podczas maratonu. Przydałyby się jakieś izo płyny i odżywki.
Podobno za rekord świata było do zgarnięcia 1 milion dolarów. Byłem w szoku jak czołówka… zdublowała mnie na 16 kilometrze. Mieli czas na 1:58:00 !!! Ale po chwili przypomniało mi się, że czołówka wystartowała na 15 minut przed amatorami. Rekord świata więc nie padł, i szejk znowu będzie musiał układać milion dolarów w domu na półkach. Szkoda, bo tak to byłby kłopot z głowy! Czas zwycięzcy: Tadese Tsegaye (02:06:26, Etiopia) oraz Nare Tadu Teshome (02:26:32, Etiopia)
Trzeba podkreślić: na mecie czekał piękny medal, a trasa maratonu była mega dobrze zabezpieczona. Było sporo zagranicznych biegaczy i całkiem dużo biegających Saudyjek z… prowokująco odsłoniętymi głowami.
Mój czas: 04:55:54, Michał Zdunek – 03:34:19. Na usprawiedliwienie już mówiłem: ta woda na punktach była sucha!
Moja pula zdobytych „maratońsko” krajów tym razem nie wzrosła – w Arabii Saudyjskiej biegłem już w marcu 2020 roku, dwa lata temu, czyli na początku pandemii. Wtedy w tym kraju spędziłem tylko niecały cztery dni i miałem duży niedosyt. Dlatego też tym razem w Arabii spędziliśmy prawie dwa tygodnie i objechaliśmy ją wypożyczonym autem niemal w całości. Ale o tym napiszę już w osobnych artykułach…